niedziela, 20 listopada 2022

Dworek w Zameczku

Ci którzy myślą, że posiadanie zabytku w dzisiejszych czasach to wielka udręka, powinni przeczytać książkę Włodzimierza Kalickiego „Panowie na zabytkach”. Książka wydana w 1991 roku opisuje losy trzynastu osób, które u schyłku PRL-u postanowiły nabyć i wyremontować dwór, zamek, willę etc. Problemy urzędowo-administracyjne, deficyt materiałów, niekompetentni fachowcy, niechęć miejscowych – większość z tych problemów znamy i dziś (brak materiałów zastąpił dziś dużo bardziej powszechny brak środków finansowych), jednak jak karykaturalną formę przyjmowały one w mrocznych latach osiemdziesiątych, to już trzeba się „na własne oczy” przekonać, czytając książkę. Z perspektywy czasu większość opisanych tu historii kończy się dobrze. Wbrew przeciwnościom zabytki udało się uratować, mało tego – większość z nich przetrwała do dziś. Za przykład niech posłuży opowieść o XVII-wiecznym dworku w miejscowości Zameczek w powiecie opoczyńskim. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zainteresował się nim malarz i animator kulturalny Michał Bogucki. Trwających kilka lat zabiegów mających na celu wykupienie zrujnowanego dworu nie będę tu szczegółowo opisywał – kto ciekaw niech zajrzy do książki. Dość powiedzieć, że pan Bogucki nie bacząc na akt własności z miejsca zaangażował wszelkie środki jakimi dysponował w ratowanie zabytku. Równocześnie dwór w Zameczku zaczął funkcjonować jako nieformalny ośrodek kultury, gdzie odbywały się koncerty, plenery malarskie i spotkania artystów przeróżnych dziedzin. Bywał tu między innymi Wojciech Waglewski, Stanisław Sojka, Andrzej Przybielski, bywali pierwsi warszawscy punkowcy, adepci reggae, jazzmani, malarze, aktorzy, a także działacze opozycyjnego podziemia. Wszystko to wzbudzić musiało oczywiście zaniepokojenie miejscowych władz i służb bezpieczeństwa. Gospodarza, jak i jego gości nieustannie inwigilowano, miały miejsce rewizje i przesłuchania. Kiedy wreszcie w roku 1982 doszło do długo oczekiwanej finalizacji transakcji sprzedaży dworu i jego nabywca mógł wreszcie cieszyć się wszelkimi przywilejami pełnoprawnego właściciela, pewnej wrześniowej nocy „nieznani sprawcy” podpalili budynek. Wydawało się, że w ten sposób miejscowe władze wespół z organami porządku publicznego pozbędą się niepokornego lokatora ze swego terenu. Tymczasem pozbawiony dachu nad głową Michał Bogucki zamieszkał wraz z rodziną w stojącym obok zgliszczy spalonego dworu młynie.

Dwór w Zameczku w odbudowie, lata dziewięćdziesiąte (fot. ze zbiorów własnych)

W tym miejscu opisana w książce historia właściwie się kończy. My jednak znamy jej ciąg dalszy. Michał Bogucki pozostał właścicielem dworu do roku 1998. Przez ten czas – mieszkając w młynie - odbudował spalony dworski budynek, staranie odtwarzając jego pierwotną architekturę, wraz z kolumnowym gankiem i polskim łamanym dachem. Dzieło rekonstrukcji ziemiańskiej siedziby doprowadził do finału już następny z jej właścicieli. Dziś dworek w Zameczku zachwyca kameralnym urokiem i prostotą. Nie ma cienia wątpliwości, że gdyby nie determinacja Michała Boguckiego, nie zostałby po nim żaden ślad.



sobota, 20 sierpnia 2022

Sztafaż i symbol

Podczas tegorocznych wakacyjnych wojaży miałem okazję zwiedzić przygotowaną przez Muzeum Narodowe w Krakowie wystawę „Jacek Malczewski romantyczny”. Liczyłem na to, że wśród zgromadzonych na ekspozycji obrazów (a wybór ich był naprawdę spory) uda się zobaczyć któreś z dzieł, pokazujących dwór w Lusławicach – ten w którym Malczewski spędził ostatnie lata swojego życia. Żadnego z „lusławickich” obrazów na wystawie jednak nie znalazłem. Uwagę moją przykuło natomiast dzieło zatytułowane „Powrót w rodzinne strony”.
Jak się okazuje obraz jest reminiscencją lat 1867-1871, kiedy to artysta zamieszkiwał w mazowieckiej miejscowości Wielgie. W taki oto sposób Malczewski po latach wspominał tamten czas: Nad tym stawem, na tym ganku, moście i w tym dworze, co wapienna ściana odrzyna się na tle drzew zielonych, spędziłem życie moje od lat trzynastu do siedemnastu. Nic dziwnego, że każda ścieżka, każdy kamyk, każdy kącik jest mi znany i drogi. Różowe szkła dzieciństwa pozostały dla tego miejsca aż po dziś dzień w moich oczach i przez nie tylko patrzę.

Lusławice, rok 1925, Obchody 50-lecia pracy artystycznej Jacka Malczewskiego

Niestety dwór we Wielgiem nie zachował się. Jak to zwykle bywa, w drugiej połowie XX wieku padł ofiarą tzw. reformy rolnej. W związku z powyższym niech mi będzie wolno wrócić mimo wszystko do wspomnianego dworu w Lusławicach, który szczęśliwie nie podzielił smutnego losu siedliska we Wielgiem. A jest to zasługa innego wielkiego polskiego artysty – Krzysztofa Pendereckiego, który w części znacjonalizowany i podupadający majątek zakupił w 1975 roku. Od tego czasu dworek stał się miejscem życia i pracy wielkiego kompozytora. Budynek został gruntownie odrestaurowany, a w otoczeniu powstał wielohektarowy park skomponowany (nomen omen) przez samego właściciela – jak się okazało wielkiego miłośnika sztuki ogrodniczej, który przy okazji swoich zagranicznych podróży przywoził starannie wyselekcjonowane sadzonki z różnych odległych zakątków świata. 

Krzysztof Penderecki w Lusławicach
źródło: https://dzieje.pl/kultura-i-sztuka/85-lat-temu-urodzil-sie-krzysztof-penderecki-czlowiek-dwoch-pasji-muzyki-i-ogrodow

Krzysztof Penderecki zmarł 29 marca 2020 roku. Po jego śmierci lusławicka siedziba przeszła na własność Skarbu Państwa stając się placówką o charakterze muzealnym, powiązaną z Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego. Ogród podobno już teraz udostępniony jest dla zwiedzających, budynek dworu ma zostać otwarty już wkrótce. Można więc powiedzieć, że dwór w Lusławicach żyje dalej swoim życiem, pozostając z jednej strony sztafażem szlachetnej działalności Europejskiego Centrum Muzyki, a z drugiej symbolem życia i drogi artystycznej jego ostatniego właściciela i twórcy ECM. Sztafaż i symbol - dokładnie jak na płótnach Jacka Malczewskiego.

Jacek Malczewski, "Pusty dwór" (źródło: sztuka.agraart.pl/licytacja/46/2287)

niedziela, 5 czerwca 2022

Na dom w Czarnolesie

 

Czy to nie cień samego Jana Kochanowskiego zasiadł pod drzewem w przydworskim parku? (fot. ze zbiorów własnych)

Dwór Jana Kochanowskiego w Czarnolesie nie zachował się. Budynek, który mieści dziś muzeum poety powstał dopiero w XIX wieku i choć formą nawiązuje do najlepszych wzorców architektury renesansu, niewiele ma wspólnego z tym jak się na polskiej wsi w XVI wieku budowało. Według zachowanego spisu lustracyjnego z 1608 roku dom Kochanowskiego posiadał „na dole izby trzy, sień i komór pięć, na górze: komnatę i salę, a pod tym wszystkim piwnicę”. A zatem był to niezbyt finezyjny i typowy dla tamtych czasów piętrowy dwór obronny w formie mieszkalnej wieży, czyli tzw. kamienica. Na przestrzeni wieków budynek uległ zniszczeniu - podobno spłonął. Na początku XIX wieku wzmiankowane są jeszcze jakieś relikty ścian budowli, które posłużyć miały do wybudowania istniejącej do dziś przydworskiej neogotyckiej kaplicy. Z pozostałości  tamtego pierwotnego dworu zachowały się ciężkie okute drzwi z herbem Korwin eksponowane na muzealnej wystawie. Ot i wszystko. Całej wielkiej reszty szukać trzeba na kartach poezji Jana Kochanowskiego.

sobota, 4 czerwca 2022

Dzień Dziecka z biskupem Krasickim

 Za nami Międzynarodowy Dzień Dziecka, korzystam zatem z tej okazji by zajrzeć do wydanej w 1951 roku książki z bajkami Ignacego Krasickiego. Książka została zilustrowana przez jednego z największych tuzów polskiej książkowej ilustracji ubiegłego wieku - Jana Marcina Szancera. Rysunki, oprócz tego, że korespondują z treścią poszczególnych bajek, doskonale oddają realia epoki, w której żył biskup Krasicki.


Taki, na ten przykład, dwór - piękny okaz barokowej rezydencji z alkierzami i polskim łamanym dachem. Kwintesencja rodzimej architektury XVIII wieku. Komu dziś chciałoby się w książce dla dzieci zachowywać taką dbałość o historyczne realia? Tak tak, kiedyś dzieci traktowany były dużo bardziej poważnie. Nie wiem tylko czy to dobrze, czy źle.

piątek, 18 lutego 2022

Zatory, czyli rzecz o tym jak bimbrownik Mastalerz przejął pałac po Radziwiłłach

Jacek Żytkiewicz, bohater serialu  „Zmiennicy” w reżyserii Stanisława Barei, mieszka kątem w zrujnowanym pałacu w Zatorach. Pałac w drodze reformy rolnej odebrany został Radziwiłłom na potrzeby lokalnej społeczności, w efekcie czego zmienił się w niezbyt malowniczą ruinę. Jacek podnajmuje pokój od niejakiego Mastalerza – dość antypatycznego jegomościa trudniącego się produkcją i dystrybucją bimbru. Władze gminy którym podlega pałac, nie są zainteresowane ratowaniem zabytku. Wizytujący rezydencję Naczelnik mówi z irytacją: „Cholera z tymi zabytkami! Radziwiłłowie tu 300 lat mieszkali i dobrze było, a teraz 40 lat i ruinę zrobili!”. Wreszcie zapada decyzja, by budynek oddać Mastalerzowi za darmo – w ten sposób gmina pozbędzie się problemu, a Mastalerz, który liczył na taki właśnie obrót sprawy, będzie mógł zrealizować swoje plany („Ja tu zamiaruję zrobić takie coś a la motel, dla lepszych gości…”).




W rzeczywistości pałac w Zatorach (w serialu użyto prawdziwej nazwy miejscowości) nie należał do Radziwiłłów. Rezydencja powstała jako parterowy dwór w drugiej połowie XVIII wieku dla Szydłowskich. Na przestrzeni dalszych dziesięcioleci sukcesywnie rozbudowywana, w roku 1898 za sprawą ówczesnego właściciela Józefa Iłżyckiego otrzymała swój ostateczny kształt. Remont z 1925 roku dokonany dla Bagniewskich nie zmienił sasko-stanisławowskiego charakteru budynku. Po wojnie – tak jak u Barei – pałac przeszedł na własność PGR i uległ dewastacji. Na szczęście obecnie stanowi już własność prywatną i w niczym nie przypomina serialowej ruiny.



Wracając do „Zmienników”, w jednym z odcinków Jacek oprowadza Kasię po swojej okolicy, opowiadając o mniej lub bardziej odległej przeszłości pokazywanych miejsc. Dziewczyna jest pod wrażeniem wiedzy Jacka:

- Panie Jacku, pan to musi lubić historię!

- Wszyscy musimy… - odpowiada Jacek.

niedziela, 23 stycznia 2022

Pławowice - Rzeczpospolita Poetów

Czytam sobie właśnie wspaniałą książkę socjolożki Anny Wylęgały „Był dwór, nie ma dworu”, traktującą o powojennej reformie rolnej w percepcji beneficjentów tej reformy, czyli mieszkańców parcelowanych wsi oraz byłych pracowników dworskich i folwarcznych. Pozycja ta – jak sama autorka we wstępie zaznacza – wypełnia lukę w badaniach nad historią powojennej wsi, prezentując ujęcie, którego jak dotąd nikt się nie podjął, tj. społeczny i kulturowy aspekt reformy rolnej 1944-1945 roku. Badania terenowe przeprowadzone przez autorkę na potrzeby niniejszej pracy objęły dwanaście miejscowości z rejonu Kielecczyzny – wśród nich administracyjne należące już do województwa małopolskiego Pławowice.

Pałac w Pławowicach, dwudziestolecie międzywojenne (źródło: NAC)

Pałac w Pławowicach to doskonały przykład wiejskiej rezydencji klasycystycznej doby postanisławowskiej. Budowla powstała w latach 1804-1805 dla rodziny Morstinów, według projektu Jakuba Kubickiego – warszawskiego budowniczego, architekta odpowiedzialnego m.in. za projekt placu Zamkowego, Belwederu oraz pierwszej niezrealizowanej koncepcji Świątyni Opatrzności Bożej. Pławowicki pałac jest budowlą piętrową, założoną na planie prostokąta, nakrytą czterospadowym dachem. Zarówno w elewacji frontowej jak i ogrodowej zastosowano czterokolumnowy portyk zwieńczony trójkątnym tympanonem. Pod koniec XIX w. dokonano rozbudowy pałacu w kierunku południowym z zachowaniem jego prostokątnego rzutu - stąd obecne niesymetryczne usytuowanie portyków względem osi pałacu. W otoczeniu rezydencji istniał sięgający doliny Szreniawy rozległy park w stylu angielskim, z urozmaiconym drzewostanem, dużym stawem z wyspą pośrodku oraz kompleksem stawów rybnych połączonych groblami.

Pławowice, pracownia L.H. Morstina  (źródło: NAC)

W okresie dwudziestolecia międzywojennego właścicielem Pławowic był Ludwik Hieronim Morstin – poeta, pisarz, dramaturg, krytyk literacki i publicysta. Podczas I wojny światowej służył w Legionach Polskich, a po odzyskaniu niepodległości pełnił funkcje dyplomatyczne na placówkach w Paryżu i Rzymie. Wróciwszy do rodzinnych Pławowic w połowie lat dwudziestych, dał się poznać jako animator życia kulturalnego, organizując m.in. słynne zjazdy poetów w 1928 oraz 1929 roku. Te niecodzienne spotkania stały się kanwą sztuki „Rzeczpospolita poetów”, w której gospodarz sportretował wielu spośród swych znakomitych gości - m.in. Juliana Tuwima, Jana Lechonia, Leopolda Staffa, czy Marię Pawlikowską. Morstin słynął z wielkiego zamiłowania do kultury antycznej, co niejednokrotnie znajdowało odzwierciedlenie w jego twórczości i działalności publicystycznej. Obok wielkiej miłości do sztuki, nieodłączną cechą ostatniego właściciela Pławowic, podkreślaną przez wszystkich, którzy go znali, było nieprawdopodobne wręcz roztargnienie. Dziś jest to pisarz niemal całkowicie zapomniany, a przecież pozostawił po sobie całkiem spory dorobek w postaci około czterdziestu utworów dramatycznych, kilku tomów wierszy, powieści i publikacji o charakterze wspomnieniowym, ale także przekładów, artykułów prasowych, recenzji.

L.H. Morstin w otoczeniu dzieci wystawiających "Antygonę" na ganku pałacu w Pławowicach, dwudziestolecie międzywojenne (źródło: NAC)

Dedykacja L.H. Morstina "na pamiątkę pobytu w Pławowicach" (zbiory własne)

Pławowice przejęto na potrzeby reformy rolnej w lutym 1946 roku. Zgodnie z intencją samego Ludwika Hieronima Morstina posiadłość miała być przeznaczona na dom pracy twórczej Związku Literatów Polskich. Niestety koncepcji tej nie udało się zrealizować. Jedną z przyczyn były naciski miejscowej ludności, dążącej do rozparcelowania całości majątku łącznie z parkiem i stawami. Ostatecznie rozparcelowano same grunty rolne, a losy pławowickiej rezydencji potoczyły się podobnie jak losy większości ziemiańskich siedzib „uspołecznionych” w ramach realizacji powojennego dekretu o reformie rolnej. W 1949 roku pałac z parkiem przeszedł pod zarząd PGR, a w 1961 roku przejęła go miejscowa spółdzielnia produkcyjna. W pomieszczeniach pałacu mieściło się przedszkole, świetlica, kawiarnia, a także mieszkania socjalne, których lokatorzy w szybkim czasie doprowadzili zabytek do ruiny. Obecnie opuszczony pałac stanowi własność prywatną. Na przestrzeni ostatnich lat podjęto działania zabezpieczające, mające uchronić ziemiańską siedzibę przed jej ostatecznym unicestwieniem. Mówi się również o planowanej w najbliższej przyszłości inwestycji, mającej przywrócić pałacowi jego dawną świetność. W roku 2006 odbył się w Pławowicach trzeci zjazd poetów, symbolicznie nawiązujący do tych organizowanych niegdyś przez Ludwika Hieronima Morstina. Czy była to pierwsza jaskółka zwiastująca powrót artystów do Pławowic, czy raczej łabędzi śpiew przedwojennej literackiej legendy? To już czas pokaże.

Pławowice w okresie PRL-u (zbiory własne)

niedziela, 9 stycznia 2022

„Pan Tadeusz” Józefa Wilkonia

Od czego by tu zacząć? Wielkiego dylematu nie miałem. Nie ma lepszego źródła wiedzy o polskim dworze – jego kolorycie i obyczaju – niż „Pan Tadeusz”. Nie ma też bardziej fundamentalnego dla Polaków dzieła literackiego niż poemat Adama Mickiewicza. Uzasadniać tego nie muszę, a gdyby ktoś miał wątpliwości, zawsze można zajrzeć do któregoś z polonistycznych opracowań lub spytać pierwszego lepszego maturzystę (może raczej „lepszego”, niż „pierwszego”). Miast brnąć w truizmy, chciałbym podzielić się w tym miejscu swoim osobistym wspomnieniem z lat dzieciństwa. W moim rodzinnym domu stał na półce (do dziś stoi) potężny tom „Pana Tadeusza” z ilustracjami Józefa Wilkonia, wydany w latach siedemdziesiątych przez Wydawnictwo Arkady. Prawdopodobnie nim posiadłem jeszcze umiejętność czytania – a z całą pewnością czytania ze zrozumieniem – wertowałem tę księgę ze względu na owe intrygujące i odbiegające od wszystkiego co znałem, ilustracje. Przed moimi oczami przesuwał się cały korowód postaci i zdarzeń epopei, której treść mogłem w owym czasie jedynie przeczuwać i odgadywać - szlagoni z szablami, eteryczne damy, myśliwi, wojskowi, konie, powozy, pawie, harty, uczty, potyczki, polowania... A nad tym wszystkim dzika, niemal pierwotna litewska przyroda, dziwnie spychająca na margines całe to ludzko-zwierzęce panoptikum.







Minęły lata. Dowiaduję się właśnie, że kilka lat temu ukazało się kolejne wydanie „Pana Tadeusza” znów ilustrowane przez Józefa Wilkonia. Chociaż forma książki nawiązuje do tej sprzed czterdziestu lat, zawiera całkiem nowy zestaw ilustracji Mistrza. Trzeba będzie koniecznie nadrobić zaległości i zaopatrzyć się w tę pozycję. Wrażeń towarzyszących tym pierwszym dziecięcym kontaktom z wykreowanym przez Wilkonia światem już nie odtworzę, czemu by jednak nie spróbować dopisać do nich jakiś ciąg dalszy?


Dworek w Zameczku

Ci którzy myślą, że posiadanie zabytku w dzisiejszych czasach to wielka udręka, powinni przeczytać książkę Włodzimierza Kalickiego „Panowie ...